Z głębokim smutkiem zawiadamiamy, że 17 marca 2021 roku odszedł w wieku 85 lat, po długiej i ciężkiej chorobie, Pan Maciej Pawłowski, Ojciec naszego śp. Szefa Piotra Pawłowskiego. Mąż, Brat, Teść, Szwagier, Znajomy, Sąsiad…
O terminie uroczystości pogrzebowych, które odbędą się na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie, powiadomimy niebawem.
Łączymy się w żałobie i smutku przede wszystkim z Panią Haliną Pawłowską i całą Rodziną Zmarłego. Pozostajemy w modlitwie i o nią prosimy.
Zespół Integracji
Odszedł Mąż i Ojciec
Był Pan skazany na bycie Ojcem, choć ta rola była najtrudniejszym wyzwaniem życia. Zaczęło się od środka stanu wojennego, kiedy syn skoczył do wody… Był to pierwszy raz, kiedy jako dorosły mężczyzna Pan zapłakał – o czym napisał Pan we wspomnieniu o Synu („Piotr i Przyjaciele”). Drugi płacz przyszedł, kiedy Syn umarł. Przeżył Pan swoje dziecko i nie mógł się z tym pogodzić.
Pana męska rola sprowadziła się w Waszym życiu do bycia kierowcą, noszenia i przenoszenia Syna oraz zarabiania pieniędzy. Dbania o byt rodziny. Po wypadku Syna było bardzo ciężko, ale starał się Pan jak tylko mógł, aby sprostać roli ojca i męża.
– Gdybym tego nie przeżył na własnej skórze, myślałbym, że niepełnosprawność wcale nie jest taka droga, kosztowna… Na szczęście mam dzielną, pracowitą i zaradną żonę, a moje dziecko było bardzo rozsądne, nierozkapryszone i wiele rzeczy rozumiejące. Niepełnosprawność Piotrka wyszkoliła nas troje, a i reszta rodziny pobierała u niej stosowne korepetycje – wyznał Pan w 2019 roku, będąc już ciężko chory.
Żegnamy Pana, Panie Macieju, słowami „Elegii” Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, która została poświęcona Ojcu.
Cześć i chwała Pana życiu. Niech Pan odpoczywa w pokoju w Domu Ojca nas wszystkich, gdzie już może Pan cieszyć się swoim utraconym na ziemi Synem…
To odwaga – życie wzdycha tak ciężko
w pokoju opustoszałym z myśli
który każdy dzień czyściej
wygładza dla nich ze zmarszczek.
Jest pusto puściej dnia chodzącego bez Ciebie
ulicą obojętną kurzem jak co dzień.
I każdy dzień chodzi aleją przerażeń
i każdy jest jak obcość wybuchająca w codzienność.
Jak przechodzień
mija przyjaźń która odwisła od zdarzeń.
W pociągach pustych od smutku
wypatruję: nie dźwięczysz nadchodzący jak radość.
Odległej – noce których nie wiem.
Czekam: parostatki zielonych dni rzekami wracają
o pokładach wyblakłych jak otchłań
bez Ciebie.
I każdy pokój który już głuchnie jak kroki
jest pełen słów moich nie powiedzianych
rozstrzelanych przez wystrzały okien
i pełen myśli moich nie wybuchłych.
Za oknem
świece wypalonych drzew chłodną
deszcze letnie wybuchają łzami
i słyszę –
muchy roznoszą brzęczenie jak Twoja samotność.