Ministerstwo Edukacji Narodowej proponuje rezygnację z możliwości realizowania nauczania indywidualnego w siedzibach przedszkoli i szkół. Dla części dzieci z niepełnosprawnością pozostałaby tylko nauka w domach. 5 maja obchodzimy Europejski Dzień Walki z Dyskryminacją Osób z Niepełnosprawnością, który z dyskusją o propozycji MEN ma, niestety, duży związek. Piszę to jako osoba, która przechodziła nauczanie indywidualne.
Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawach osób niepełnosprawnych mówi wyraźnie o zapewnieniu włączającego systemu edukacji na wszystkich jej poziomach. Oznacza to także obecność dziecka z niepełnosprawnością w szkole. Wiem, że technologicznie, metodologicznie i mentalnie jesteśmy przygotowani na to, żeby mogło ono w szkole przebywać. Jeśli nie na wszystkich lekcjach, to na pewno na tych, które są dla niego odpowiednie.
Jestem przekonany, że projekt rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej, ograniczający możliwość przebywania części dzieci z niepełnosprawnością w budynkach szkół, jest napisany w dobrej wierze. Jednak do Integracji docierają sygnały, że dyrektorzy i nauczyciele bywają nieprzygotowani na nauczanie dziecka ze specjalnymi potrzebami. Istnieje więc uzasadniona obawa, że dla wszystkich tych, którzy nie chcą dziecka z niepełnosprawnością w murach szkoły, to rozporządzenie będzie furtką do tego, żeby „skazać” je i jego rodziców na izolację, zamknięcie w czterech ścianach. Wszystko tylko po to, by… mieć kłopot z głowy.
Sam przechodziłem nauczanie indywidualne. Miałem 16 lat, gdy uległem wypadkowi. To było w latach 80. Dla młodego człowieka, który usiadł na wózek, nauczanie indywidualne było wówczas jedyną szansą kontynuowania szkoły. Nauczyciele przychodzili więc do mnie do domu, miałem odpowiednio dużo czasu na naukę. Na pewno niebywałą zaletą było to, że gruntownie przerobiłem program liceum ogólnokształcącego, które skończyłem z najwyższymi ocenami. Pojawiło się jednak zupełnie coś innego, czego zupełnie się nie spodziewałem, a byłem tym zaskoczony, gdy wybrałem się na studia.
Otóż w momencie, gdy pojawiłem się wśród rówieśników w murach uczelni wyższej zauważyłem, jak wiele indywidualne nauczanie odebrało mi funkcji społecznych. Nie wiedziałem, jakie się czyta książki, bo nie miałem kontaktu z rówieśnikami. Nie wiedziałem, jakiej się słucha muzyki, na co się chodzi do kina, jakich słów się używa. Nie wiedziałem tego wszystkiego, co potrzebne jest młodej osobie, która dorasta, co jest niezbędne do tego, aby poradzić sobie w życiu, w relacjach międzyludzkich. Szalenie istotne jest, żeby tego nie zgubić.
Pamiętam też, że podczas mojej okazjonalnej obecności w szkole na różnych akademiach byłem jak przybysz z innej planety. Byłem obiektem zainteresowania, zaciekawienia, zdumienia, czasem przerażenia, że są takie osoby, które poruszają się na wózku czy w jakiś inny sposób są niepełnosprawne. Brak tej codziennej wspólnej obecności był więc dla moich rówieśników czymś negatywnym. Nie nabrali wiedzy, że żyjemy w społeczeństwie, w którym są też osoby z różnymi ograniczeniami albo jakkolwiek inne. Nawiązując do słów Jeana Vaniera, organizatora wspólnot L’Arche, dzieci z niepełnosprawnością są dla dzieciaków pełnosprawnych szansą na budowanie wrażliwości, solidarności, szansą na to, by zobaczyć, że na świecie są nie tylko osoby w pełni sprawne, ale też ludzie z różnymi niepełnosprawnościami, którzy powinny czuć się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.
Wiem, że czasy się zmieniły i że dziś dzieci poruszające się na wózkach bez większego problemu znajdą swoje miejsce w klasie. Teraz stoi przed nami inne wyzwanie, polegające na zapewnieniu nauki i kontaktu z rówieśnikami uczniom o jeszcze większych potrzebach. Szkoła jest właśnie tym miejscem, w którym wszyscy powinni się siebie wzajemnie „nauczyć” – jak razem funkcjonować, współpracować, współistnieć. To jest szansa, by później, w dorosłym życiu, nie doszło do sytuacji, gdy na ulicy nie wiemy, jak się zachować, widząc osobę z niepełnosprawnością. Staje się to jeszcze ważniejsze, gdy niepełnosprawność pojawi się w naszej rodzinie.
Nie pozbawiajmy się tego wszystkiego, pamiętając przy tym, że nauczanie indywidualne jest znacznie droższe niż edukacja włączająca. Przecież tak daleko doszliśmy już w rozumieniu niepełnosprawności i we włączaniu osób z niepełnosprawnością.