Brak refleksji nad własnym losem wynika z tego, że brakuje nam punktu odniesienia. A tego punktu nie mamy, bo jesteśmy zbyt zapatrzeni w siebie. Nie dostrzegamy innych. Ale wystarczy sprawić, żeby ludzie zaczęli dostrzegać innych i wtedy własny los widzą we właściwym świetle.
Pierwszy raz o odpowiedzialności pomyślałem – przewrotnie – w dniu, w którym usiadałem na wózku. Uznałem, że odtąd mogę być zwolniony z odpowiedzialności. Wypadek i utrata sprawności – i to w czasie, kiedy za chwilę miałem stać się dorosły, a nagle nie miałem na nic wpływu, bo straciłem sprawność – były gotowym alibi.
Wypadek bardzo mnie zmienił. Nauczył najpierw pokory, bo wiedziałem, że już donikąd nie pobiegnę. A potem – cierpliwości, bo skoro nie mogę pobiec, to może jest jakiś sposób, żeby pójść. Z czasem przekonałem się, że wypadek stał się rodzajem powołania. Pozwolił bowiem dostrzec własne talenty. I z całą pewnością wykorzystałem je lepiej, niż gdybym został na przykład koszykarzem, choć wierzę cały czas, że kiedyś w koszykówkę zagram.
Nieustająco obserwuję postępy w medycynie i wszelkie osiągnięcia w tym zakresie. Jednakże przekonałem się, że trzeba w życiu stawiać sobie cele, nawet ambitne, ale przede wszystkim realne. Jak to zrobić? Kibicuję medycynie, ale jednocześnie nie marnuję czasu, oczekując na cudowne wyzdrowienie, chociaż w tym przypadku wierzę w cuda. Zainwestowałem jednak swój czas i energię, tak jak wiele osób z naszej pionierskiej publikacji Lista Mocy, przedstawiającej 100 niezwykłych postaci, które nauczyły się być odpowiedzialne. Udowadniają, że nic z tej odpowiedzialności ich nie zwalnia.
Co do mnie, staram się być odpowiedzialny za żonę i rodziców, własny rozwój, ludzi, z którymi pracuję, oraz za tych, dla których pracuję.
Nie zwalnia z tego wypadek ani paraliż. Chodzi bowiem o to, żeby tego paraliżu nie mieć w głowie.